sobota, 26 września 2015

wycieczka po środkowej Norwegii

Witajcie kochani,
w lipcu wybraliśmy się na kilkudniową wycieczkę objazdową w głąb Norwegii. Tutaj odległości są duże, a autostrad jest mało także trzeba mieć sporo czasu (i pieniędzy) aby pozwiedzać. My najdalej dotarliśmy do Trondheim, ale po kolei.



Pierwszego dnia naszej podróży chcieliśmy dostać się do Narodowego Parku Jotunheimen i (a jak!) zdobyć od razu najwyższy szczyt Norwegii Galdhøpiggen (2469 m n.p.m.)
Jak możecie się domyślić plan nie do końca się powiódł. 
Wyjechaliśmy wcześnie rano, pogoda była bardzo zmienna. Po 100km skończyła się droga dwupasmowa,a po 2h dojechaliśmy do miasteczka  Lillehammer, gdzie w 1994 odbyły się Zimowe Igrzyska Olimpijskie.




W tle, na tablicy za nami są olimpijskie kółka, na zdjęciu widać tylko jedno, ale wierzcie mi na słowo reszta też tam jest :)


Podczas podróży robiłam notatki, spisywałam spostrzeżenia, teraz do niech zaglądam i są bardzo pomocne. Jeden myślnik brzmi następująco : nie pada, auto przed nami jedzie od 40km z włączoną tylną wycieraczką :) Był załadowany, więc tego nie widział, na drogach można było spotkać wiele aut na zagranicznych rejestracjach, z przyczepkami campingowymi i tak zwanych bobili (kamperów). Podoba mi się ta nazwa: bo-mieszkać, bil-auto. Bardzo popularne tutaj, lecz całkiem drogie. Na naszej drodze napotykaliśmy wiele tuneli jak również płatnych promów, to tutejsze naturalne przedłużenie jezdni.





Wszech otaczające nas wielkie góry, wyglądały jak porośnięte mchem z oddali, a w rzeczywistości pokryte były drzewami. Woda była tak czysta i spokojna, że niemal za każdym razem tworzyła wielkie lustro.




Ale dlaczego nie udało nam się zdobyć szczytu? Po przejechaniu ok 9km pod bardzo stromą górę, myśleliśmy, że tam należy zostawić auto i dalej udać się pieszo. Jak wielkie było nasz zdziwienie, gdy napotkaliśmy na swej drodze szlaban, okazało się za 100nok TRZEBA jechać dalej, nie można iść pieszo. 




 Druga sprawa, że kiedy widzisz tyle aut w przeciwnym kierunku zastanowić się można czy pora jest dobra i czy droga odpowiednia



Zapoznaliśmy się z tablicą informacyjną, gdzie napisane było, że aby kontynuować, należy mieć sprawne hamulce, sprawną skrzynie biegów, opony w dobrym stanie itp.Kusiło, więc podjęliśmy ryzyko, jednak po ok kilometrze jeszcze bardziej stromej góry, Bartek stwierdził, że nie jest pewny naszej skrzyni, nie chce żyłować auta i jeszcze wiele kilometrów przed nami, więc lepiej zawrócić.




Okazało się, że kursuje tam autobus codziennie rano z pobliskiego miasteczka Lom, jednak na wszystkie kolejne dni zapowiadali deszcz, więc ruszyliśmy dalej.

Lom oferuje turystom zjazdy linowe nad rzeką Bøvra,



 odwiedzenie górskiego muzeum (z typowym porośniętym dachem)




 stavkirke- kościółka klepkowego z XII w






 i wiele noclegów, campingów na około.





My codziennie spaliśmy w innym miejscu na mapie, w domkach letniskowych zwanymi hyttami. Ceny w sezonie za noc zaczynają się od 250nok, zależą oczywiście od wielkości i standardu. Poniżej zdjęcie pierwsze campingu, gdzie się zatrzymaliśmy-Skjak Turistheim, zazwyczaj w takich podstawowych domkach jest piętrowe łóżko, stół, krzesła i mini aneks kuchenny. Łazienki natomiast są wspólne i znajdują się budynku sanitarnym.

Spotkaliśmy parę osób podróżujących na rowerach z całym ekwipunkiem. Szczerze podziwiam takich ludzi, ja bym się nie pokusiła. Faktem jest, że można sporo zaoszczędzić, ale górek tutaj co nie miara, a do tego pogoda często płata figle
Zauważyliśmy, że są też osoby wynajmujące takie domki na dłuższy okres, podczas prac sezonowych w okolicy. Bez wątpienia jest to tańsza alternatywa dla hotelu czy mieszkania.
Wieczorem popykaliśmy w badmintona i zapoczątkowaliśmy wieczorne engangsgrille.




Następnego dnia uciekliśmy przed deszczem kierując się na zachód do Narodowego Parku Jostedalsbreen.

Część trasy obejmował krajobraz iście księżycowy








Później się wyraźnie zazieleniło :) 

















     
Następnie mały piknik, przebrać się, rozprostować kości i ruszamy do Birksdalsbreen, jednego z największych lodowców w Europie. 



Maleje z roku na rok poprzez ocieplenie klimatu, oto co z niego pozostało.






Żeby go zobaczyć wspinać się trzeba było z 40min.

Ci bardziej wygodni lub z grubszym portfelem wybierali transport



 Po drodze spotkaliśmy zwierzątka


Dalej kierujemy się w okolice Ålesund, na spoczynek. Nasza kolejna hytta.



Ålesund przepiekna słoneczna pogoda, miasteczko małe, choć malownicze, położone na kilku wyspach.




 Punkt widokowy na górze Aksla, by móc podziwiać mieścinke z góry.





A następnie słynne, największe w całej Skandynawii Akwarium Oceanu Atlantyckiego „Atlanterhavsparken”.


 Wybudowane na skałach, nad brzegiem oceanu.

 Załapaliśmy się nawet na porę karmienia rybek. 






 Niestety nie doczekaliśmy pory obiadowej pingwinów


Ci odważniejsi mogli nawet dotknąć różnych stworzeń wodnych




Akwarium jest ogromne, przepiękne i robi wrażenie. Mali i duzi będą się tam świetnie bawić!








Następnie czas na rybkę i zwiedzanie miasta.








 Około godziny 16 żegnamy się z miastem, by udać się (przez malownicze tereny a jakże) do najlepszego domku, z najładniejszym widokiem, standardem i okolicy podczas całego wyjazdu.




Widok z promu do Molde, dzięki któremu staliśmy się ubożsi o 170nok.



Kviltorp Camping, po prawej nasz domek. Na początku dostaliśmy hytte na uboczu, za górką, bez dogodnego dojazdu. Po małej interwencji otrzymaliśmy klucze do (naszym zdaniem) najlepszego domku w tej cenie (450 nok) z przepięknym widokiem ze wzgórza, a na kamieniu po lewej standardowo zrobiliśmy jednorazowego grilla.


Nazajutrz, naszym pierwszym punktem dnia była droga Atlantycka, łącząca wyspy pomiędzy Molde a Kristiansund. Ciut przereklamowana jak dla mnie (przynajmniej niepłatna). Poniżej słynny most.












Następnie pokonując 6 kilometrowy tunel pod wodą do Kristiansund (100nok) zajadaliśmy się obowiązkowym przysmakiem norwegow podczas podróży.




Druga część wyprawy już jutro, ciaooo